Wiele osób docenia obecność w domu czworonożnych przyjaciół. Badanie naukowe potwierdzają korzystny wpływ zwierząt na redukcję stresu, wydzielanie oksytocyny i wesołych endorfinek. Niejeden rodzic docenia też pozytywny wpływ na rozwój swoich najważniejszych podopiecznych – dzieci. Za kojącym działaniem stoi szczególnie zmysł dotyku. Patrzenie na czworonoga, który cieszy się na nasz widok, przytulanie go czy głaskanie (a koty w dodatku mruczą!) zmniejsza wydzielanie kortyzolu.
Jednak nie każde włochate zwierzątko jest mile widziane w naszym domu. Owad też zwierze, jednak zwłaszcza te futerkowe bynajmniej nie działają na nas uspokajająco. Wręcz przeciwnie. Buczenie w ciągu dnia lub uporczywy, wysoki ton latającego komara w nocy potrafi podnieść ciśnienie. W wielu osobach budzi obrzydzenie, a duże osobniki w paski lub te pozbawione skrzydeł paniczny strach. Poza walorami estetycznymi wątpliwości budzi higiena tych zwierzątek. Pająki ponoć są dość czyste czego jednak nie można zarzucić muchom. Mucha zanim wleci do naszej kuchni prawdopodobnie usiądzie na czymś zgniłym lub śmierdzącym. W następnym akapicie garść ciekawostek, osoby wrażliwe mogą pominąć lub chociaż odłożyć jedzenie.
Najbardziej popularna jest mucha domowa. Niestety nie oznacza to, że została udomowiona, bardziej można powiedzieć, że sama się zadomowiła, niekoniecznie z aprobatą człowieka. Żywi się krwią, rozkładającym mięsem czy zwierzęcym potem. Przyciągają je takie smaczki jak cukier, brud, pot, łzy i krew. Jest to stworzonko nie za czyste już od jajeczka, ponieważ wychowuje się (najchętniej) na świńskiej kupie i zgniłych resztkach. Młode muszki dorastają w nieciekawych dzielnicach takich jak rozkładające się rośliny, sucha i mokra ziemia, gniazda owadów i ptaków, słodka woda i padlina.
Jak już wpadnie do mieszkania to może być ciężko ją złapać ponieważ pole widzenia ma jak kamera Google’a – 360 stopni. Siedzi na rogach, załamaniach ścian czy cienkich przedmiotach.
Mucha jednak to nie jedyny owad, który chętnie rozejrzy się po naszym mieszkaniu. Wieczorową porą kiedy robi się chłodniej, wpadają komary – te zwykłe ale też takie większe komary (u mnie w domu mówiło się na to karaczan ale to nie karaczan, karaczan wygląda DUŻO gorzej). Ten większy komar nazywa się komarnica błotniarka. Ta akurat nie stanowi zbyt wielkiego zagrożenia, słabo lata, a przy nieudanej próbie złapania odpadają jej nogi (!). Mnie sam ten fakt zniechęca do zaakceptowania jej obecności w mojej sypialni.
Podobnie nieszkodliwe są ćmy ale kto oglądał film na telefonie czy tablecie w łóżku, po zmroku, ten wie jakie to bywa uciążliwe.
W topie owadów, które nie tylko nie są zbyt ładne ale są realnie groźne jest szerszeń i bąk bydlęcy.
Jak szerszeń wygląda każdy wie, rzuca się w oczy w swoim pasiastym ubranku i budzi respekt rozmiarem. Jad nie jest wiele groźniejszy niż jad pszczoły czy osy, jednak ma sporo większe żądło. Sam z siebie rzadko atakuje ale próby wyproszenia niechcianego gościa z mieszkania mogą go zirytować. Największe zagrożenie stanowi dla osób uczulonych, u których toksyna może wywołać wstrząs anafilaktyczny i w takiej sytuacji nie ma co zwlekać z wizytą na SORze.
Bąk bydlęcy zwany też końską muchą lub ślepakiem wygląda niepozornie niewiele różniąc się od muchy. Bzyczy jednak głośniej i gryzie boleśnie. Skóra swędzi, a rosnący bąbel jest zdecydowanie większy niż ten komarzy. Samica żeby złożyć jaja musi napić się krwi i lepiej by było żeby jednak to była zwierzęca… Po ukąszeniu możemy zaobserwować podwyższa temperaturę w skutek stanu zapalnego i/lub lekkie osłabienie.
Ugryzienia to nie jedyne zagrożenie jakie mogą przenieść skrzydlate insekty. Nie tylko na swoim niewielkim ciałku ale też w jelitkach może przenosić mikroorganizmy liczone – uwaga – w MILIONACH.
Do naszego mieszkania zaglądają nie tylko owady latające ale też pająki. W Naszym rejonie nie stanowią one większego zagrożenia dla zdrowia chociaż ugryźć może każdy. Budzą raczej negatywne skojarzenia ze względu na włochatość, ilość odnóży i zwinność poruszania. Zwłaszcza w nocy. W łóżku. We własnej pościeli zdarzyło mi się spotkać kątnika domowego większego. I nie mieszkaliśmy na parterze. Nie polecam.
W umywalce można też znaleźć prosionka, a pod sufitem kosarza. Oszczędzę Wam zdjęć poglądowych jak kto ciekawy posprawdza na własną odpowiedzialność.
Oczywiście my jako ludzie, jesteśmy więksi i owady nam nie straszne, mamy sposoby na walkę z owadami i nie jest ona taka nierówna.
Niektórzy mają koty, które radzą sobie z łapaniem owadów lepiej niż niektórzy rośli mężczyźni. Niestety nie zawsze tym owadem jest mucha, zobaczcie w internetach jak wygląda kot po bliskim spotkaniu z pszczołą albo – czego żadnemu kotu nie życzę – szerszeniem. Poza tym, nie każdy ma kota, a jak już ma to nie każdy kot wykazuje zainteresowanie otoczeniem, a jedyne co robi to nerwowo macha ogonem na znak niezadowolenia.
Możemy też znaleźć zwolenników lamp, które rażą prądem niechciane owady. Sposób skuteczny, dość efektowny ale na pewno nie estetyczny. I pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że dość nie humanitarny nawet jak na owady…
Są metody skuteczniejsze, które zapobiegają w ogóle przekroczeniu przez insekty progu naszego mieszkania. Więc oszczędzamy uciążliwe ale jednak życie owada i oddzielamy egzystencję swoją i jego. Mam na myśli moskitiery, a słowa “metody” świadomie użyłam w liczbie mnogiej, ponieważ rodzajów moskitier jest więcej niż jedna 😉 Ale o nich poczytać możecie już tutaj bo to materiał na zupełnie inny artykuł…